Proszę Pana...

          Chwilę po tym gdy mężczyzna po „czterdziestce” w uprzęży na tyłku i z liną w ręku zwrócił się do mnie z pytaniem zaczynającym się od słów „proszę pana” uświadomiłem sobie, że po raz kolejny mam do czynienia z nowym zjawiskiem wspinaczkowego świata. Coś tu jest nie tak…

Lata temu gdy w skałach pojawili się tłumnie przedstawiciele „generacji panela” bywalcom terenu wydawało się, że są świadkami rewolucji obyczajowej i technologicznej obserwując jak różnego rodzaju osobnicy parli na zrobienie cyfry mając kłopotu z często prostymi operacjami sprzętowymi typu unikanie przesztywnień liny, przewiązywanie się w stanowisku czy ewakuacja z punktu asekuracyjnego w wyniku niemożności „zaszczytowania”. Przeniesienie przez nich zachowań z hali na skały bez uwzględnienia różnić dotyczących bezpieczeństwa wydawało się być czymś bezprecedensowym. Z czasem część „nowych” zaadoptowała się do warunków w terenie, obyczajów i emocje opadły. Jednak od pewnego czasu w skałach pojawia się nowa zdecydowanie bardziej dziwna generacja która nazwałem „generacją decathlonu”. Są to osobnicy totalnie oderwani od środowiska wspinaczkowego w dużej części „robiący wspinanie” ponieważ to jest teraz trendy. Przedstawiciele tej generacji w większości przypadków po zakupie sprzętu w jedynym słusznym markecie (stosuję z premedytacją uproszczenie i skrót myślowy) udają się w skały gdzie przywódca stadka będący „lokalnym matadorem” przyucza innych jak się wspinać. Problem w tym, że często nie ma taki osobnik właściwie żadnego doświadczenia (zdarzało mi się słyszeć teksty typu „byłem już kilka razy na ściance…”)i zaczynają się dziać rzeczy! Jednak największym problemem jest tutaj brak stycznych z czymś co kiedyś nazywało się „środowiskiem”. Funkcjonujące od dziesięcioleci formy relacji międzyludzkich, zachowań, rozrywek są dla „generacji decathlonu” czymś totalnie obcym i całkowicie zbędnym. Pytaniem jest dlaczego tak się dzieje. Może „starzy wspinacze”, instruktorzy, operatorzy ścian i inni utożsamiający się ze wspinaczkową społecznością zaniedbaliśmy pracę u podstaw. Ale może trzeba zacząć od siebie. Standardem jest coraz częstszy brak witania się w terenie. W dużej części przypadków jak pierwszy nie powiem „cześć” to od nieznajomych nie usłyszę nic na powitania a nawet o geście w zakresie pomachania dłonią też nie ma co marzyć. Niestety, sytuacja ta dotyczy też części instruktorów… Czyli ryba psuje się od głowy. Innym problemem jest samo wspinanie. Oczywiście, można uznać, że to sprawa osobista ale trudno jakoś przejść do porządku dziennego w przypadkach gdy osobnik po „zgwałceniu” drogi AF obwieszcza otoczeniu o je przybyciu RP albo jeszcze lepiej a cała jego wiedza o tym „co jest czym” pochodzi tylko z netu. Nie ma co się rozpisywać o błędach technicznych ponieważ opatrzność jest po stronie wspinających się i wypadków (oby tak było nadal) jest zadziwiająco mało. Pozostaje kwestia „proszę pana”. Kiedyś w terenie po tym zwrocie można było odróżnić wspinaczy od turystów. Dzisiaj nie jest to za bardzo możliwe. Ktoś stwierdzi, że wyznacznikiem może być posiadanie szpeju. Jestem przedstawicielem „starej szkoły” i wyznaję zasadę, że nie posiadania ale umiejętność używania wspinaczkowych akcesoriów oddziela mężczyzn od chłopców (albo kobiety od dziewczynek). Inna kwestią jest odejście od tradycyjnego słownictwa. Pojawiły się trasy a nawet ścieżki wspinaczkowe, Mówi się często o uchwytach i stosuje komendę „popuść”. Kilka dni temu zapytałem wracającego z krzaków wspinającego się osobnika który opisał mi wcześniej swoje bujne kontakty ze „środowiskiem wspinaczkowym” czy „rowery nadal stoją?”. Odpowiedzią było mocno pytające spojrzenie o co mi właściwie chodzi… Ciekawe też są reakcje w plenerze. Jest całkowicie zrozumiałym, że kask w czasie wspinania jest OK. Ale dlaczego trzeba go ubierać po wyjściu z samochodu i paradować w nim na głowie w drodze w skały? Korelacja tego co w przewodniku z tym co w terenie też bywa z tych ciekawych. Widuję częste problemy ze znalezieniem rejonu w przewodniku nie mówiąc już o skale i drodze. Trochę to dziwne, że ktoś nie wie za bardzo gdzie i po czym chce się wspiąć. Oczywiście, po przeczytania tekstu będą głosy krytyczne (mam już kilku wytypowanych, tradycyjnych recenzentów) ale szanuję ich prawo do wolności wypowiedzi. Chcę tak jak w przypadku tekstu o problemach dostępowych do skał zwrócić uwagę na problem tracenia tożsamości jako grupa społeczna i tym samym zacieranie często starych i całkiem fajnych zachowań, powiedzonek, relacji. Oczywiście, można bez tego żyć ale zdecydowanie bardziej kulturowo ubogo.