Prawie na Bystrej

     Anonsując materiał Krzyśka Fussa z zimowego wyjazdu w Tatry byłem raczej pewien, że temat zimy powoli jest zamknięty.
Niestety, po raz kolejny pozytywnie się rozczarowałem otrzymując tekst i zdjęcia Adama Hajnasa z jego wyjazdu (jak to zwykle u niego bywa -samotnego) w Tatry Zachodnie. Chyba warto przeczytać i poogladać to, co Adam zarejestrował.
                                                                                                                                                       
                                                                                                                                                            Darek
Wyrwałem w góry i ja ! Za cel wybrałem sobie Tatry Zachodnie, by tam na łagodnych grzbietach zdobyć nowe, zimowe doświadczenia. Pogoda zapowiadała się znakomicie, chęci do walki były ogromne, a żądza czynu jeszcze większa.
W pierwszy, dojazdowy dzień udało mi się rozgrzewkowo wejść na Polanę Stoły i zaliczyć zachód słońca nad Smreczyńskim Stawem. Drugiego dnia runąłem na Ornak i z miejsca mnie przytkało... Na Iwaniacką szlak był przetarty i kawałeczek dalej też, ale potem  czekały na mnie niezmierzone śnieżne czeluście i to po pas ! Zanurzyłem się w śnieg, by w nim prawie utonąć, ryłem i kopałem niczym budowlaniec, po cichu marząc o zimowym wejściu na Bystrą i to bez raków... (o naiwności...). W końcu wypłynąłem na wywianą od śniegu grań, gdzie mogłem nieco przyspieszyć kroku. Przeleciałem Siwą przełęcz niczym błyskawica; wdrapałem się na Gaborową Wyżnią, ale już na Liliowych Turniach poległem... Coś mi przestało pasować w okolicy, a szczególnie pod nogami, zrobiło się niebezpiecznie ślisko, a możliwość sfrunięcia na dno doliny całkiem realna...A więc w tył zwrot i rakiem, rakiem wycofałem się w bezpieczne miejsce. Syty wrażeń i ze spaloną od słońca twarzą powoli poczłapałem do schroniska, focąc wszystko dookoła. Następnego dnia przebiłem się do Chochołowskiej, by wejść na Trzydniowiański. Główną grań już sobie odpuściłem, bo tańce na lodzie to nie moja specjalność. I w sumie słusznie zrobiłem, bo napotkani ludzie powiedzieli mi, że kopuła szczytowa Kończystego stanowiła istne lodowisko. Tak więc grzecznie niczym przedszkolak powędrowałem doliną Jarząbczą do schroniska, gdzie z napotkanym znajomym (po 14 latach !!!), wychyliliśmy zasłużone piwka. Czwartego dnia siadła pogoda i z czystym sumieniem mogłem wracać do domu. Jeszcze tylko przeciorałem się ścieżką nad reglami do Kościeliskiej i siup do autobusu. Taki oto był to wyjazd. Dobra ludzie, koniec czytania, oglądajcie foty :)))